Mimo, że wielkie drzwi otwarte są na
oścież, a potężny sufit jest bardzo wysoki, mimowolnie pochylam się nieco
przekraczając próg. Jesteśmy w środku wielkiego, żyjącego organizmu o długich,
strzelistych kościach, do którego wnętrza światło przebija się stłumione przez
delikatną kolorową skórę. Zadzieram głowę, wpatrując się w błyszczące kamienie,
które łączą biały szkielet jak wyszlifowane gładko chrząstki. Ktoś popycha mnie
lekko w ramię, przechodząc obok. Najchętniej położyłabym się na środku chłodnej
posadzki, aby nie musieć stać z szyją wygiętą w łuk. Kręcę się chwilę w
miejscu. Do moich uszu dociera szum głosów. Dumam sobie, zastanawiając się
trochę abstrakcyjnie, czy nasze szumiące rozmowy nie wprawiają w drganie tego
giganta, na zewnątrz którego dosłyszeć można, zupełnie jak u kota, delikatne
mruczenie.